W ostatnich latach, właściwie miesiącach postanowiłam bez ogródek zaopiekować się sobą. Pewnego kwietniowego dnia wstałam z łóżka i powiedziałam: idę biegać. Bez przygotowania, bez zbędnego myślenia, po prostu wyszłam z domu w zdartych adidasach i zwykłym podkoszulku. Nie miałam żadnego planu treningowego, z dnia na dzień próbowałam walczyć ze sobą i przebiec 30 sekund więcej. Po roku nadal biegam, raz bardziej systematycznie raz mniej, dorzuciłam do tego siłownię raz w tygodniu, a od przyszłego poniedziałku siatkówkę, za którą tęskniłam od czasu liceum. Niesamowite jest to, jak w miarę upływu kolejnych treningów i uporu człowiek chce więcej. Zaczęłam rozumieć, że "ja fizyczna" jest mi wdzięczna za to, co ze sobą robię. Każda wygrana walka z kanapą na korzyść spaceru to jeden wewnętrzny uśmiech więcej.
Ćwicząc uświadomiłam sobie, że ciężko mi się biega, kiedy wieczorem poprzedniego dnia zjadłam coś ciężkiego. Zaczęłam więc przyglądać się sobie w talerzu i daniach, które codziennie jem i powoli wprowadziłam zmiany. Więcej warzyw, więcej owoców, mniej cukru. Stopniowo, bez rewolucji. I znów dostałam kuksańca od środka: "dzięki, dobrze mi z tym." Zmiany zewnętrzne prowadziły do kontrolnych badań, regulacji hormonów tarczycy, zapewnieniu siebie "jest w porządku, działamy dalej". Miałam coraz więcej energii i robiłam więcej rzeczy w tej samej jednostce czasu. Czytałam książki i w 2019 udało mi się skończyć ich 24, gdy w 2018 było to jakieś 12 pozycji. Poczułam, jak odkurzam swój umysł i szukam, co jeszcze mogłoby mnie uszczęśliwić. Jak jeszcze sobie pomóc, co do mnie mówi "ja wewnętrzna"?
Widzę się codziennie, zerkając na wygaszony ekran telefonu zanim go odblokuję, w szybie tramwaju, nakładając mascarę rano w nerwowym pośpiechu by zdążyć do pracy. Ile razy w ciągu tych spotkań widzę naprawdę siebie? Ile razy zapytałam "Hej, co u ciebie, jak się masz? Wszystko ok? Pogadajmy, jestem tu." Widzę się, ale nie znalazłam jeszcze swojego lustra, w którym odbicie jest tak wyraźne, że z łatwością można zobaczyć i odczytać wszystkie sygnały niewerbalne. Gdyby tego było mało, chciałabym lustra, zza którego usłyszę, co tam w środku siedzi. Taki codzienny "check in/daily", czy jak to inaczej sobie nazwiecie w korpomowie. Nie ma dwóch różnych światów, dwóch różnych wersji mnie. Jasne, są role społeczne, które pomagają odnaleźć się w codzienności i zadbać o własną higienę umysłową w każdym otoczeniu, ale gdy tylko zrzucamy z siebie niewygodną koszulę zostajemy nadzy. I wtedy warto wiedzieć, w co najlepiej się ubrać, żeby nie zmarznąć. Kiedy warto się przytulić by rozgrzać nieużywane uczucia i pasje. Kiedy uspokoić drżące myśli, oswoić strach. Kiedy nic nie mówić i zobaczyć coś, czego w gonitwie codzienności nie było widać.
Comments